Corinne Michaels - ,,On jest dla mnie" (recenzja przedpremierowa)
W Dniu Matki, a zarazem w dniu premiery najnowszej książki Corinne Michaels zapraszam Was na recenzję powieści ,,On jest dla mnie", która wbrew pozorom idealnie wpasowuje się w dzisiejsze święto.
Devney i Sean byli przyjaciółmi od zawsze, ale jedna chwila i jeden pocałunek obdarł ich ze złudzeń. Postanawiają zawalczyć o swoje uczucia, jednak nie będzie to proste. On po pół roku spędzonego na rodzinnej farmie musi wracać do swojego życia, ona z kolei nie chce opuścić miasteczka. Jednak tragedia zmieni ich życie na zawsze i sprawi, że będą musieli trudnych wyborów. Czy podejmą dobre decyzje?
On jest dla mnie |
Corinne Michaels to amerykańska pisarka, autorka romansów z list bestsellerów ,,New York Timesa", ,,USA Today" i ,,Wall Street Journal", znana polskim czytelnikom. Debiutowała w 2014 roku. Jest szczęśliwą żoną byłego oficera marynarki wojennej, mężczyzny jej marzeń, a także matką dwójki dzieci. To właśnie podczas długiej rozłąki z mężem zaczęła pisać książki.
Odkąd przeczytałam pierwszą część perypetii braci Arrowood, od razu wiedziałam, że miasteczko Sugarloaf wciągnęło mnie na dobre. I w sumie naprawdę się z tego cieszę, bowiem dzisiaj mogę zrecenzować już trzecią część tej serii. Tym razem, po historiach żołnierza oraz finansisty w nasze ręce trafia opowieść o Seanie, czyli znanym baseboliście oraz Devney, którą zdążyliśmy poznać w poprzednich częściach. I choć sama ta historia wydaje się lekką opowieścią - to tylko złudzenia. Pod płaszczykiem romansu autorka ukryła bardzo ważny motyw, który z pewnością niektórych może doprowadzić do wzruszenia.
Oboje znali się od dzieciństwa i byli najlepszymi przyjaciółmi. Jednak, gdy Sean wyjechał, by spełniać swoje marzenia o wielkiej karierze, Devney również podążyła własną drogą. Żadne z nich nie spodziewa się, że po kilku latach ich uczucia zostaną wystawione na próbę, a oni będą musieli dokonać wielu trudnych wyborów, by móc pójść dalej.
Dwójkę bohaterów znamy już z poprzednich części - Sean to kolejny z braci Arrowoodów, który uciekł z rodzinnej farmy, po tym, co spotkało go w dzieciństwie. Teraz jest sławnym baseballistą, nie brakuje mu pieniędzy i nadal ma przyjaciółkę, na którą może liczyć, czyli Devney. Problem jednak w tym, że oboje zaczynają czuć do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń, a boją się, że uczucie zniszczy ich przyjaźń. Devney również spełniła swoje marzenia - ukończyła studia na ukochanym kierunku, ale jak dobrze wiemy z poprzednich części, pracuje w kancelarii Sydney i nie chce wyjeżdżać z Sugarloaf. Powrót Seana na rodzinną farmę po to, by wypełnić warunki testamentu ojca, sprawia, że obojgu jeszcze trudniej będzie wypierać się uczucia, które żywią do siebie już od dłuższego czasu. Wszystko zmienia jedna chwila i jeden pocałunek, po którym nic już nie będzie takie samo. Już biorąc pod uwagę to, jak zachowywali się Sean i Devney w poprzednich częściach, wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim uświadomią sobie, że ich przyjaźń w miarę upływu lat ewoluowała. Podobało mi się w nich to, że starali się zawsze postępować słusznie. Sean, mimo iż jest wielką gwiazdą, nigdy nikomu nie odmawia wsparcia, a tym bardziej Devney. Jest niemalże jej kołem ratunkowym po tym, jak spotyka ją tragedia i stara się ją wspierać najlepiej jak może. Warte podziwu w nim jest to, jak walczył o uczucie, które łączyło go z Devney, ale gdy ta miała chłopaka, nie zamierzał się mieszać, respektując to, że jest związana z kimś innym, oczywiście nie licząc pocałunku, który oboje potraktowali jak ,,wybryk". Natomiast Devney to kobieta, którą naprawdę podziwiam. Wiele w życiu przeszła, a jej losy wcale nie były cukierkowe, a mimo wszystko nie wyjawiała tajemnicy sprzed kilku lat, choć na pewno było jej naprawdę ciężko. Okazywała wsparcie swojemu bratankowi i chciała go za wszelką cenę chronić, nawet kosztem własnego szczęścia. Choć jej niektóre wybory nie były dla mnie do końca zrozumiałe, to szanowałam je, bo w końcu miała mętlik w głowie, ciężko było jej tak szybko podejmować decyzje, tym bardziej że nie dotyczyły one tylko jej, ale także jej bratanka. W powieści nie brakuje także bohaterów z poprzednich części tej serii, więc z chęcią czytałam również o ich dalszych losach.
Nie ma co się rozwodzić nad stylem pisania Corinne Michaels, bo pisałam już o nim w poprzednich recenzjach książek należących do tej serii, ale tak jak w poprzednich częściach Michaels ma lekki i przystępny język, dzięki któremu tę książkę czyta się naprawdę szybko. Autorka od pierwszej do ostatniej litery oferuje nam istny rollercoaster emocji, co jest dla mnie naprawdę dużym atutem nie tylko tej części, ale i całej serii. Historia Devney i Seana jest jednak nieco inna, niż pozostałe części i jak dla mnie - choć nadal trzyma ona bardzo dobry poziom - była nieco zbyt bardzo przedłużana. Przede wszystkim w tej części relacja między bohaterami rozwija się w miarę szybko, w odróżnieniu od poprzednich części, przez co dalsza część książki pod względem rozłożenia tego wątku romansu między nimi już nie do końca nas angażuje. Oczywiście to wcale nie jest tak, że dalsza część książki, już po osiągnięciu punktu kulminacyjnego w tym ,,zdobywaniu Devney przez Seana" jest nudna. Jest wręcz przeciwnie, tylko tutaj autorka skupia się już na przeszkodzie, która staje na drodze głównym bohaterom i moim zdaniem jest chyba nieco wyssana z palca, biorąc pod uwagę to, jak zachowywał się bratanek Devney. Dlatego też uważam, że książka nie jest równomiernie rozłożona, przez co są momenty tzw. ,,dłużyzn", czyli chwili, gdy książka nie jest napędzana akcją. Mimo wszystko z pewnością można powiedzieć, że autorka po raz kolejny w swojej powieści zaoferowała nam wiele motywów, które są trudne i niełatwe. Są przyczynkiem ważnych dylematów moralnych, jednak nie chcę tu zdradzać wielu z nich, bo musiałabym Wam spojlerować, a tego staram się nie robić w każdej mojej recenzji. Oczywiście nie brakuje tu również momentów, w których akcja jest już napięta niemal tak mocno, że zastanawiamy się, jak bohaterom uda się wybrnąć z tej sytuacji, jak to ma miejsce np. w końcówce powieści, ale to z pewnością niewątpliwy atut tej historii.
,,On jest dla mnie" to kolejna powieść Corinne Michaels z serii o braciach Arrowood, która mi się podobała. Choć historia Devney i Seana nie jest idealna i jest zupełnie inaczej rozpisana niż poprzednie części, to uważam, że jest to książka naprawdę dobra, która porusza wiele ważnych motywów. Losy głównych bohaterów angażują czytelnika od początku do końca, a autorka robi wiele, by ich historia wcale nie była prosta, fundując nam wiele zwrotów akcji. Jeżeli więc czytaliście poprzednie części tej serii, to ta powieść jest dla Was must have, z kolei jeżeli macie zamiar po nią sięgnąć, a nie czytaliście poprzednich części, to radzę Wam zacząć od pierwszej części, gdyż wszystkie historie o braciach Arrowoodach łączą się ze sobą. Ja na pewno będę czekała na ostatnią już część tej serii i po raz kolejny z miłą chęcią przeniosę się na kilka godzin do Sugarloaf.
,,Jeśli kochasz kogoś najbardziej na świecie, musisz pozwolić mu odejść dla jego dobra."
Ocena: ✰✰✰✰✰✰ (7/10)
Ja nie jestem zainteresowana tą serią. Najważniejsze, że tobie się spodobała.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Mam w planach przeczytać tę serię.
OdpowiedzUsuńTa seria nie jest mi znana.
OdpowiedzUsuńParafrazując tytuł: ona nie jest dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńTa książka już czeka na swoją kolej na moim stosiku hańby :) Obecnie skończyłam "Narzeczoną nazisty", którą szczerze polecam. Piękna historia o zakazanej miłości w trudnych czasach, która podczas czytania wzbudza całe spektrum emocji.
OdpowiedzUsuń